Reklama
Polityka_blog_top_bill_desktop
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot1
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot2
Blog coolturalny Marcina Zwierzchowskiego - Blog coolturalny Marcina Zwierzchowskiego Blog coolturalny Marcina Zwierzchowskiego - Blog coolturalny Marcina Zwierzchowskiego Blog coolturalny Marcina Zwierzchowskiego - Blog coolturalny Marcina Zwierzchowskiego

14.07.2015
wtorek

„Ant-Man” – recenzja przedpremierowa

14 lipca 2015, wtorek,

Ant-Man-2015-Movie-Poster-WallpaperWielka opowieść o komiksowych superbohaterach Marvela trwa, wchodzący lada dzień do kin „Ant-Man” przedstawi nam najmniejszego z nich. To efektowna i pełna humoru fabuła, zbyt mocno opierająca się jednak na utartych schematach.

To historia klasyczna dla opowieści o obdarzonych mocą bądź szczególnymi umiejętnościami herosach. Zaczyna się od szkolenia, kiedy to nasz bohater poznaje swoje niezwykłe moce, uczy się nad nimi panować (koniecznie należy to pokazać w humorystycznym montażu z wpadkami), by w końcu przejść test bojowy i udowodnić, że jest gotowy wykonać Zadanie. W „Ant-Manie” modyfikacją klasycznego wzorca jest wpisanie go w hesit-movie, czyli rodzaj filmów opisujących przygotowania i realizację do efektownego skoku/rabunku. I to tyle, jeżeli chodzi o nową jakość w serii, na którą składa się już jedenaście filmów.

Reszta to mieszanka, do której Marvel zdążył nas już przyzwyczaić w „Iron Manie”, „Avengersach” czy „Strażnikach Galaktyki”. Podstawa to humor, bardzo dużo humoru, stąd choćby zatrudnianie w głównych rolach aktorów komediowych – w „Ant-Manie” jest to Paul Rudd – których wystarczy na chwilę wcześniej wysłać na siłownię.

Do tego dokładamy mnóstwo akcji, efektownej, ale przede wszystkim podanej w sposób pomysłowy – znowu, z humorem, oryginalnie, tak aby oprócz olśniewających efektów widza bawiło coś jeszcze; najlepszym przykładem w „Ant-Manie” jest znana ze zwiastunów sekwencja z zabawkowym pociągiem.

W sumie to wszystko się sprawdza, najnowszy film Marvela to wszystko to, co fani tej serii lubią. Jednocześnie jednak sporo rzeczy nie do końca się udało, a może po prostu nie włożono w nie tak wiele wysiłku jak w kolejne sceny akcji. „Ant-Man” momentami sprawia wrażenie filmu leniwego, bo bywa bardzo przewidywalny, często wchodzi w znane nam schematy, zwłaszcza na polu rozwoju bohaterów, których każdy kolejny krok jest dla widza oczywisty.

Również relacje między bohaterami, te najważniejsze, czyli między starym Ant-Manem (Michael Douglas) a jego córką (Evangeline Lily) oraz między nowym Ant-Manem (Rudd) i jego córeczką, wypadają wyjątkowo blado, jakby na siłę miały nas rozczulać, były zbyt dramatyczne. Wyjątkowo sztampowo wypadają również postacie trzecioplanowe, a momentami żenujący jest Michael Pena, świetny aktor, z którego zrobiono stereotypowego Latynosa-klauna (sprawdza się to w wyśmienitych opowieściach-montażach, ale tylko tam).

Nie obyło się też bez scen kuriozalnych, gdzie prym wiodła pewna para policjantów, silnych kandydatów do miana najgorszych funkcjonariuszy roku.

„Ant-Man” to film, którego twórcy chyba za bardzo odczuli ciężar uniwersum Marvela, bo bardzo się starali. Momentami za bardzo – sporo jest humoru trafionego, dobrze wypada zwłaszcza Rudd, ale nie brakuje scen na siłę komediowych, gdzie żart nie pasuje do filmu, ale widać tu piętno stylu całej serii.

W sumie najnowszy obraz Marvela jest bardzo nierówny – błyski geniuszu mieszają się tu z momentami nudy. Przede wszystkim zabrakło zaś jakiegoś wyjścia poza schemat, jakiejś nowej wartości w tej wielkiej komiksowej opowieści – zamiast tego dostaliśmy ścieżkę „The Best of”, która może i jest przyjemna, ale to w sumie odgrzewany kotlet.

Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_mobile
Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_desktop

Komentarze: 3

Dodaj komentarz »
  1. To chyba najtrafniejsza recenzja „Ant-Mana”, z jaką się do tej pory spotkałem. Czytałem peany na jego temat, czytałem totalną krytykę, a ten film jest po prostu niezłym przeciętniakiem.

    Dodałbym tylko jeszcze parę słów na temat przeciwnika. Marvel po raz kolejny pokazuje, jak trudno mu wykreować interesującego antagonistę. Do tej pory jedynie Loki i Kingpin się wyróżniali.

  2. Fakt. Ale też taka prawda, że Loki i Kingpin to jedyni antagoniści, którym poświęcono znaczną ilość czasu. Resztę tylko się przedstawia, a potem każe tłuc z herosem.

  3. I to jest zdecydowany błąd. Rozumiem, że Kingpin ma tę przewagę, że występuje w kilkunastogodzinnym serialu. Loki pojawił się w kilku filmach, ale już w pierwszym był ciekawie zarysowany (choć nie tak zabawny). Jak to jest, że niemal wszyscy wrogowie z ostatnich filmów DC są bardziej interesujący, choć wcale więcej czasu ekranowego nie otrzymują. Nawet Zod jest o niebo ciekawszy niż taki Ronan czy Malekith.