Najnowsza odsłona serii o agencie Jamesie Bondzie to wszystko, czego można się spodziewać po tym bohaterze i filmach o nim. Sęk w tym, że w „Spectre” to nie do końca wystarcza.
O realizacji „Spectre” wiele mówią dołączone do wydania Blu-ray materiały dodatkowe. Są to dokumenty o kręceniu sekwencji otwierającej film, tej z meksykańskiego Dnia Zmarłych, a także krótkie wideoblogi.
W nich to Sam Mendes i spółka rozpływają się nad wielce efektownym pościgiem w stolicy Meksyku (najdłuższy materiał), ekscytują się superszybkimi autami i „przejażdżką” ulicami Rzymu nocą, chwalą przygotowaniem największej eksplozji w historii kina, praktycznymi efektami oraz ciekawymi lokacjami – Mendes mówi, że chciał przywrócić motyw podróży i pokazać nowe, ciekawe miejsca, co miało być odmianą po osadzonym głównie w Londynie „Skyfall”.
Znajdzie się w tym wszystkim w sumie może z minuta na dwie dziewczyny Bona ze „Spectre” oraz wspomnienie wątku postaci granej przez Christopha Waltza. Czuje się jednak, że ekscytacja towarzyszy właśnie akcji, a nie samej opowieści, że historia Bonda w „Spectre” jest budowana wokół scen akcji i wybieranych lokacji, a nie na odwrót. I w samym filmie również jest to nie do przeoczenia.
„Spectre” sprawia wrażenie filmu o Bondzie robionego z podręcznikiem dotyczącym kręcenia filmów o Bondzie w ręku. Znajdziemy tu wszystkie klasyczne elementy, od wielce efektownej sekwencji początkowej, przez super-hiper tajną organizacje, która ma ludzi wszędzie, kobiety wskakujące Bondowi do łóżka pod wpływem samego jego spojrzenia, tortury, obowiązkowy pościg samochodowy, aż do masywnego zbira rodem z komiksów, z charakterystycznymi gadżetami – tu metalowe paznokcie na kciukach i pistolet z dwoma lufami.
Do tego scenarzyści dołożyli wałkowany ostatnimi czasy niemalże wszędzie wątek inwigilacji przez służby państwowe i niebezpieczeństwie posiadania takiej władzy. W skrócie: absolutnie nic nowego.
Rzecz jasna znajdą się tacy, którzy to wszystko uznają za zaletę, i nie można odmówić im racji, bo w końcu na film o Jamesie Bondzie idzie się obejrzeć film o Jamesie Bondzie. Sęk w tym, że „Casino Royale” dosadnie pokazało, że i w ramach tej konwencji znajdzie się miejsce na ciekawą opowieść i na pełnokrwiste postacie, nawet na dziewczynę Bonda, która będzie wyrazista, silna, ciekawa, która stanie się dla agenta równorzędnym partnerem.Mimo tego wszystkiego „Spectre” pozostaje filmem udanym. Bo Bond poniżej pewnego, bardzo wysokiego poziomu nie schodzi. Realizatorsko mamy tu najwyższą klasę światową, jest efektownie jak nigdzie indziej, a braki kreatywności w scenariuszu nadrabiane są kreatywnością kaskaderów i speców od efektów specjalnych. Również sam Daniel Craig pozostaje naprawdę ciekawym Bondem, co ciągnie tę opowieść, pozwalając zapomnieć o szczątkowej historii i cieszyć się wybuchami.
Z ciekawostek: choć na opakowaniu wydania Blu-ray przeczytacie, że zawiera ono teledysk do (nagrodzonej Oscarem) piosenki Sama Smitha, nie sposób odnaleźć jej w dyskowym menu.