Wydana właśnie na Blu-ray rozszerzona wersja głośnego filmu komiksowego potwierdza, że ta historia miała potencjał, zmarnowany jednak przez wymogi studia i chęć opowiedzenia kilku fabuł na raz.
Teoretycznie głównym wątkiem jest tytułowy konflikt między Batmanem a Supermanem. Tak naprawdę jednak oglądamy jeszcze solowy film tego pierwszego, kontynuację „Człowieka ze stali” z tym drugim, opowieść o Lexie Luthorze, zapowiedź mającej premierę w 2017 roku „Justice League”, wyrywki z przyszłej fabuły z Darkseidem, a także ekranizację słynnego komiksu „Śmierć Supermana”.
Tyle wersja kinowa, bo w tej zwanej Ultimate, dłuższej o trzydzieści minut, najbardziej rozbudowany zostaje wątek Lois Lane i jej śledztwa w sprawie wrabiania Supermana przez Luthora, a także opowieść o Clarku Kencie i jego dziennikarskim dochodzeniu w sprawie działalności Batmana w Gotham.
Co więc pokazuje nam „Batman v Superman” w wersji rozszerzonej? Otóż potwierdza się, że ten film został bardzo skrzywdzony w postprodukcji. Te 30 minut to nie tylko sporo idiotycznych wstawek, jak Clark Kent wchodzący na łódź, nieśmieszny Jon Stewart czy fragment meczu futbolowego Metropolis kontra Gotham (gdzie gra przyszły Cyborg), ale przede wszystkim lepsze pokazanie działań Luthora, na którego trop wpada Lois – w tym wydaniu widzimy szczegóły jego planu, który nabiera nieco więcej sensu.
Również historia Kenta dziennikarza jest ciekawa, bo pokazuje inną stronę Supermana, przede wszystkim zaś buduje jego motywacje przed starciem z Mrocznym Rycerzem. W kinie zwłaszcza wątek Lois został tak poszatkowany, że tylko irytował i w sumie byłoby lepiej, gdyby wyleciał w całości.Czy więc Ultimate jest lepsza od wersji kinowej? I tak, i nie. Tak – bo łata nieco dziur fabularnych. Nie – bo i tak już przeładowany treścią film zostaje przeładowany jeszcze bardziej, tak że teraz w sumie można by jego fabułą sowicie obdzielić co najmniej 6-7 produkcji.
Największe wrażenie zrobiły na mnie jednak dodatki specjalne, czyli wywiady z twórcami i reportaże z realizacji filmu. W sumie jest to około dwóch godzin materiałów, które jednak nie tyle są jakoś szczególnie efektowne czy odkrywcze, potwierdzają jednak jedno – „Batman v Superman: Świt sprawiedliwości” to efekt pracy ludzi, którzy tymi komiksami się pasjonują, którzy rozumieją bohaterów i świat i którzy mają do nich ciekawe podejście.
Można tylko zachodzić w głowę, jak ci ludzie, od Zacka Snydera po obsadę, tak ciekawie mówiący o esencji i dziedzictwie Batmana i Supermana, mogli nakręcić film tak pełen wad.Mogli, jeżeli tak im kazano – wprawdzie gromy spadają tu na Snydera, coraz bardziej utwierdzam się jednak w przekonaniu, że w tym wypadku reżyser dostał listę wytycznych, które musiał zrealizować i które po prostu popsuły mu film.
Film, który pozostaje efektowny i można się przy nim świetnie bawić, który jednak jest też przykładem przeładowania treścią, braku umiaru w niemalże wszystkim, a w efekcie zmarnowanego potencjału.
26 sierpnia o godz. 1:36
Czy to coś takiego, jak „Godzilla contra Hedora”?
Swoją drogą… Pan ten cały komentarz pisze zupełnie na poważnie… Nie wiem, czy zazdrościć infantylizmu, czy współczuć…