Ponieważ film „Alicja w Krainie Czarów” Tima Burtona był jednym z największych kasowych sukcesów w historii, kontynuacja była wyłącznie kwestią czasu. Pytanie brzmi, czy drugi obraz powstał z chęci opowiedzenia nam czegoś nowego, czy z chęci zarobku.
Drugim pytaniem powinno być zaś to, czy Tim Burton zostawił swojemu następcy wiele materiału do sfilmowania – bo w jego „Alicji w Krainie Czarów” tak naprawdę mieszają się wątki i postaci z dwóch książek Lewisa Carrolla. Odpowiedź: nie, nie zostawił. W swoim scenariuszu Linda Woolverton poszła więc w dwóch kierunkach: po pierwsze cofnęła się w przeszłość i pokazała nam początki pewnych wątków znanych z pierwszej „Alicji…”, jak choćby tego, dlaczego Czerwona Królowa ma tak wielką głowę, po drugie zaś rozwinęła jeden z cytatów z książki Carrolla, gdzie to Szalony Kapelusznik przyznaje się do kłótni z Czasem, w wyniku której miał długo tkwić w chwili na minutę przed podwieczorkiem – z tego wyszła idea Czasu jako osoby i cały pomysł na podróże w czasie i postać graną przez Sachę Barona Cohena.
Prościej mówiąc, choć wprowadzone zostały nowe koncepty (Cohen to ozdoba filmu), tak naprawdę podaje nam się coś jakby dodatki do „Alicji w Krainie Czarów”, bo to nie tyle nowa opowieść, ile opowieść o pierwszej opowieści – wiemy, że dwie królowe się kłócą, Kapelusznik tkwi w chwili przed podwieczorkiem, jego rodzina zginęła i tak dalej, teraz więc wszystko to się nam pokaże u korzeni, z przelatującą w tle Alicją.
Ciekawe? Trochę tak, niemniej nie sposób nie odnieść wrażenia, że daje się nam tu fabułę zastępczą. Słabością są zwłaszcza maleńkie role postaci drugoplanowych z pierwszego filmu, jak Kto z Cheshire czy Biała Królowa, tutaj wepchnięte bez pomysłu, byle tylko się pokazać, bo byli wcześniej, to niech i teraz się pojawią.Braki w fabule, a dokładniej w jej świeżości, bo generalnie dzieje się wiele, film stara się nadrabiać efektami specjalnymi. I trzeba przyznać, że wizualnie jest to prawdziwa orgia możliwości współczesnego kina, a raczej grafiki komputerowej, bo na oko jakieś 95 proc. „Alicji po drugiej stronie lustra” powstawało na maleńkiej, otoczonej niebieskimi i zielonymi ekranami scenie, z ledwie kilkorgiem szwendających się po niej aktorów.
Podziwiać należy nie tylko wizualną wyobraźnię, bo wykreowany na potrzeby filmu fantastyczny świat olśniewa, ale również dbałość o szczegóły tej wizji, objawiającą się zwłaszcza w kostiumach, z niesamowitym strojem Czasu na czele.Z tego też względu trochę szkoda, że dodatki specjalne nie są jakoś szczególnie rozbudowane. Wprawdzie oferują pewne spojrzenie za kulisy tej produkcji, nie wchodzimy jednak jakoś głębiej w ten świat, a szkoda, bo choćby praca koncepcyjna nad tym światem i bohaterami z pewnością była fascynująca.
I w sumie trudno oceniać, czy dostaliśmy film lepszy od „Alicji w Krainie Czarów”. Dziwna sprawa – w zasadzie tak, chyba wolę kontynuację od oryginału, mimo iż doskonale zdaję sobie sprawę, że jest ona względem obrazu Burtona wyjątkowo wtórna.
Jedno jest pewne – to jeden z najlepszych wizualnie obrazów ostatnich lat.