Do kin właśnie wszedł film Marvela, w którym Stephena Strange’a gra Benedict Cumberbatch, w księgarniach i sklepach komiksowych w tym miesiącu zadebiutował zaś komiks „Początki i zakończenia”. Jeden z tych tytułów wart jest Waszej uwagi, drugim nie warto zaprzątać sobie głowy.
Ten lepszy to film. „Doktor Strange”, czyli kilkunasty już obraz wchodzący w skład tak zwanego Kinowego Uniwersum Marvela, to wizualne arcydzieło, wzbogacone bardzo dobrym aktorstwem (jakaż tu jest obsada!) oraz świetnie napisaną (zwłaszcza dialogi, humor), choć przewidywalną historią.
I z jednej strony jest to coś w kinie komiksowym świeżego. Przede wszystkim dlatego, że owej komiksowości czuje się tu mało, bo otrzymujemy opowieść o butnym neurochirurgu, który w wyniku wypadku traci część władzy w rękach, a który w ramach poszukiwania lekarstwa trafia do tak zwanej Starożytnej. Tu też doktor Stephen Strange odkrywa prawdę o naszym świecie, którą to jest fakt, iż istnieje wiele światów. Mamy więc magię, artefakty, inne wymiary, demony, ale nie ma za to obcisłych strojów z literkami na klacie.
Wizualnie zaś dostajemy film, który wytycza nowe ścieżki w kwestii efektów specjalnych i kolejnym widowiskom zawiesza poprzeczkę niemożebnie wysoko. Filmowcy wykorzystali tu dziedzictwo Doktora Strange’a, a więc niesamowite wizje innych światów, kipiące kolorami, wyginające rzeczywistość, dając nam coś, co można opisać chyba tylko jako „Incepcję” w wersji z turbodoładowaniem. Od czasu „Mad Maxa: Na drodze gniewu” nie było filmu, który dawałby tyle powodów, by zobaczyć go na jak największym ekranie, najlepiej w 3D.Przy tym wszystkim jednak najnowsza produkcja Marvela wpisuje się w znane filmowo-komiksowe schematy, po raz kolejny odgrywając historię z typu „narodziny bohatera” (tzw. origin stories). Niczym Iron Man nasz doktor zaczyna od buty i bogactwa, by przeżyć traumę i okaleczenie, a w efekcie doznać olśnienia i stać się odmiennym człowiekiem, przy okazji zaś bardzo potężnym.
Mamy więc poszukiwanie siebie, mamy sceny ze szkolenia i inicjację w postaci walki o ratowanie naszego świata przed zagładą. Również ton, lekki i podszyty obficie humorem, jest dla Marvela czymś charakterystycznym.Sukces „Doktora Strange’a”, poza warstwą wizualną, tkwi jednak w szczegółach – bo co z tego, że historia w ogólnym rzucie wtórna, skoro w szczegółach podana świetnie, pomysłowa?
No i ta obsada: Benedict Cumberbatch, Chiwetel Ejiofor, Rachel McAdams, Benedict Wong, Mads Mikkelsen i Tilda Swinton – mamy tu laureatkę Oscara, trójkę nominowanych w ostatnich latach, a Wong i Mikkelsen niedawno grali w obrazach nominowanych do nagród Akademii. I, jak można się spodziewać, ci aktorzy i te aktorki wznoszą tę historię na wyższy poziom, dodają głębi postaciom, nawet jeżeli nie mają wiele do zagrania (Adams, Mikkelsen).Oczywiście, „Doktor Strange” to nie film idealny, nawet nie najlepszy z Marvelowskich, bo wciąż wolę „Strażników Galaktyki”, a chyba nawet i „Zimowego żołnierza” oraz „Iron Mana”, niemniej to pozycja obowiązkowa w tegorocznym kalendarzu blockbusterów.
Na niemalże drugim biegunie ocen znaleźć się musi jednak komiks „Doktor Strange. Początki i zakończenia”. Ukazał się niedawno, z pewnością z powodu premiery filmu, uzupełniając tym samym wyjątkowo skromną listę publikacji przełożonych na polski publikacji z tym bohaterem. Na tym jednak spis zalet tego tomu się kończy.
Największym problemem jest tu złe rozłożenie akcentów w historii Strange’a, zupełnie inne niż w filmie. Otóż na wielkim ekranie mamy szybki wstęp o butnym Strange’u, dużo miejsca na poszukiwania lekarstwa i szkolenie, a potem średniej długości finał z efektownym starciem. W „Początkach…” zaś to pierwsza część jest najdłuższa, nauki u Starożytnego załatwia się zaś w kilku planszach, a finał jest pośpieszny i przeładowany akcją i postaciami.
Może i więc dobrze poznajemy Strange’a, tego sprzed wypadku, sama przemiana w maga jest jednak potraktowana po macoszemu, a już przejście od ucznia do Najwyższego Maga to jakaś kpina – ot, nagle Strange się nim staje, jednocześnie rozwiązując beznadziejną sytuację, w której znaleźli się obrońcy Ziemi. To krótki komiks – i szkoda, że scenarzysta nie miał więcej miejsca na pokazanie nam nie tylko, skąd Strange przychodzi, ale też jak doszedł do bycia herosem.Komiksu nie broni też Brandon Peterson, rysownik, którego prace mogę określić wyłącznie mianem leniwych – nie pokazał nam niczego ciekawego, mimo iż miał na warsztacie jednego z najbardziej wdzięcznych wizualnie bohaterów Marvela, w jednej ze scen Mroczny Wymiar zaludnił zaś demonami… kopiując wielokrotnie trzy typy monstrów w różnej wielkości i układzie.
Tak więc jak film „Doktor Strange” to pozycja obowiązkowa, tak komiks „Doktor Strange: Początki i zakończenia” muszę określić mianem straty czasu.
28 października o godz. 19:34
Po seansie byłem zawiedziony – liczyłem, że warstwa wejście doktora w świat magii, sam wątek poznawania, że istnieje świat nadprzyrodzony przez ścisły umysł, będzie bogatsza i zabawniejsza. Tymczasem w filmie przeskok między butnym i aroganckim a następnie złamanym wypadkiem doktorem a kreślącym mistyczne znaki herosem, jest kilkuminutowy – w ogóle nie czułem wątku „wprowadzenia” bohatera w zupełnie obcy sobie świat. Wielka szkoda, wszystko to działo się za szybko – jakby twórca od razu lub jak najszybciej, chciał rzucić bohatera w wir walki na zaklęcia.