Shane Black jako scenarzysta dał nam m.in. „Zabójczą broń” czy „Bohatera ostatniej akcji”, niedawno zaś reżyserował „Iron Mena 3”. Jego najnowszy film, „Nice Guys”, to powrót do korzeni i kina równie zabawnego, co ekscytującego. Powrót w naprawdę wielkim stylu.
Powrót zaskakujący. Bo w blisko trzy dekady po premierze pierwszej „Zabójczej broni” można było zapomnieć, że takie kino się jeszcze kręci. Jasne, mnóstwo jest filmów sensacyjnych, gdzie humor odgrywa znaczącą rolę, ale tak jak przed laty gatunek ten rozkwitał dzięki „Gliniarzowi z Beverly Hills” czy „Godzinom szczytu”, tak w ostatnich musieliśmy się zadowolić „Redem” czy nową „Drużyną A”. Trochę tę rolę przejęły choćby filmy komiksowe, zwłaszcza Marvelowskie – dlatego nie dziwi, że Black stanął za kamerą historii o Iron Manie.
„Nice Guys” to jednak coś w starym stylu. Nawet akcję przeniesiono tu do lat 70., co dało całości unikatowy klimat. Oczywiście historię nakreślono wedle sprawdzonych wzorców: oto nasi dwaj bohaterowie, prawdziwe przeciwieństwa, wplątani mimowolnie w sprawę większą od nich, na przemian kłócący się i walczący z tymi złymi. W roli „tego świrniętego” Russell Crowe, a w roli „tego śmiesznego” wspaniały tu Ryan Gosling, który błyszczy talentem komediowym tak bardzo, że można tylko przecierać oczy ze zdumienia.
Sama historia nie jest zbyt oryginalna, ot, śledztwo w sprawie wypadku samochodowego gwiazdki porno, który rzecz jasna wypadkiem nie był, zaskakujących zwrotów akcji jednak nie brakuje. Fabuła balansuje tu na granicy przerysowania, co jednak do obranej konwencji pasuje.Tak naprawdę chodzi tu o podróż do wyzwolonych lat 70. I przede wszystkim zderzenie profesjonalizmu, stoicyzmu i brutalności postaci Crowe’a z pierdołowatością, naiwnością, ale i błyskotliwością postaci Goslinga. W skrócie: chodzi o chemię między bohaterami, jak między Riggsem a Murtaughem w „Zabójczej…”. I w sumie tę magię udało się w „Nice Guys” na nowo ożywić.
Dostajemy więc film, który idealnie miesza sensację i komedię, a ponieważ niezbyt często serwuje się nam takie miksy, całość sprawia zaskakująco świeże wrażenie. Obsada spisuje się tu świetne, Ryan Gosling pokazuje nowy talent, a widz na przemian płacze ze śmiechu i z napięciem obserwuje sceny walk czy pościgów. To jedna z lepszych komedii ostatnich lat.
Można tylko żałować, że polskie wydanie DVD nie oferuje żadnych dodatków specjalnych.